27/08/2010

Andy cz. I - granice Kolumbii

Stara mapa Kolumbii
Nazwa Kolumbii nie jest trudna do rozszyfrowania, sugeruje nawet, że odkrywca Ameryki, Krzysztof Kolumb tu właśnie lądował. U nas pojęcie Kolumbii częściej kojarzy się z nawą stanu w Kanadzie, z uniwersytetem Columbia w USA, z wytwórnią filmową (Columbia Pictures) niż z krajem, o którym z pewnością mówimy mniej niż o jego sąsiadach. A są nimi: Wenezuela, Panama, Ekwador, Peru i Brazylia.
Aby poznać położenie Kolumbii, nie wystarczy powiedzieć, że leży na północno-zachodnich krańcach Ameryki Południowej pomiędzy 12 stopniem szerokości północnej a 4 szerokości południowej, nie wystarczy nawet przypomnieć, że przez jej teren przebiega linia równika, bo i ten fakt niczego jeszcze nie oddaje.
 Kraj równikowy (gdzie przeplatają się ze sobą dwie suche i dwie deszczowe pory roku - deszcze padają od kwietnia do końca maja i od września do grudnia), a tym czasem Kolumbia, zależnie od wysokości, ma wszystkie możliwe klimaty i trudno byłoby znaleźć na tym kontynencie zakątek o większych kontrastach, jak ten liczący 1 140 906 kilometrów kwadratowych powierzchni kraj, przeszło trzykrotnie większy od Polski, a czwarty co do wielkości w Ameryce Południowej. Aby go naprawdę poznać, trzeba wejść w ogrom gór poszarpanych i ukoronowanych spokojem szczytów, gdzie leży wieczny śnieg, trzeba chociaż raz odetchnąć tchnieniem zimnego wiatru górskich pustkowi paramos, aby potem zejść w osłonięte, żyzne doliny; trzeba na wschód od Andów poznać rozległe stepy llanos i niedostępne dziewicze puszcze; na koniec, mrużąc oczy przed tropikalnym słońcem, patrzeć na wybrzeża dwóch oceanów, Atlantyku od północy i Pacyfiku od zachodu. Dopiero wtedy wie się naprawdę, gdzie leży Kolumbia.
Na całym terenie tego kraju mieszają się z sobą żywioły i nieustannie zmienia się sceneria największego spektaklu, jaki stworzyła niczym nie ograniczona fantazja natury. Toteż Kolumbia uważana jest za najpiękniejszy kraj w Ameryce Południowej i jakby miniaturę tego kontynentu, nie ma bowiem takiej krainy geograficznej, która by tu nie istniała w uwarstwionej piętrowo strukturze klimatycznej. Ale zanim wejdziemy górami w głąb kraju, popatrzmy na jego granice.
Od północy granicą Kolumbii jest wydzielona ta część Oceanu Atlantyckiego, którą nazwano Morzem Karaibskim, od zatoki Calaveras aż do przylądka Tiburón (w zatoce Uraba). Calaveras... to od tamtych czasów pirackiego buszowania po tym niespokojnym morzu została nazwa - Trupie Czaszki. Były postrachem dla hiszpańskich żaglowców, narysowane na czarnych flagach siały przerażenie, szła z nimi śmierć, przemoc, gwałt. Bogactwa zrabowane na stałym lądzie Nowej Ziemi przez Hiszpanów przechodziły w inne ręce, rozbójnicy morza zabierali je jak sobie przynależne, piraci często odznaczali za bohaterstwo przez rządy (jak np. Morgan), Anglicy, Francuzi, Holendrzy, grasowali. pod wspólną flagą z trupią czaszką, będącą symbolem piractwa.
Co działo się w tej zatoce, że nazwano ją Zatoką Trupich Głów? Czy chroniła statki powiewające czarną flagą na masztach, aby leczyć mogły spokojnie zadane im na morzu rany i przygotowywać się do następnych wypraw, a może doszło tu do bitwy wyjąkowo okrutnej, której rezultatem były liczne calaveras?
Czy są jeszcze na świecie skarby? Bo kiedyś chyba były. Opowiadają o nich baśnie, nie bajki, lecz baśnie wschodnie, nieprawdopodobne, ubrane w szkarłaty i turbany na głowach książąt i szejków. Turban... a w nim szmaragd zielony jak oko wszechwiedzące, turban... a w turbanie rubin czerwony, płonący, jak serce pięknej niewolnicy.
Na Karaibach, u wybrzeży Kolumbii, opowieści o skarbach to nie baśnie. Kiedy w portowej tawernie ktoś mówi o miejscu, gdzie podobno na dnie morza leży zatopiona galera, zawsze znajdą się chętni nie tylko do słuchania. Stare mapy, te, na których błękitnym tle rysowano różne zwierzęta, żółwie, delfiny, ryby, są w wysokiej cenie nie dlatego, że stały się ostatnio modną dekoracją wnętrz. Miejsce oznaczone niezdarnie postawionym krzyżykiem podnosi cenę mapy.
Dziś już nie krążą po tych wodach statki pirackie o zżartych solą żaglach, lecz białe, piękne jachty. Ktoś wynajmuje płetwonurków, robią za pomocą nowoczesnego sprzętu odpowiednie pomiary i z dna morza wydobywane są najprawdziwsze skarby. Ostatni taki fakt miał miejsce w 1980 roku. Zardzewiałe kufry pełne złotych monet, sztaby przetopionego srebra, szmaragdy zieleńsze od wody morskiej, wymieszane z białymi i różowymi perłami nie dotarły do rąk oczekujących na nie przez czterema wiekami królów hiszpańskich, nie przyczyniły się do wygrania rozpoczętych wojen, nie zaważyły na obsadzaniu europejskich tronów członkami ich rodów.
Na starych mapach, obok żółwi i delfinów, rysowano również groźne rekiny. Północna granica Kolumbii, idąca wybrzeżem Morza Karaibskiego, od Zatoki Czaszek dochodzi do przylądka Tiburón, co po hiszpańsku znaczy Rekin. Dobre to były czasy dla drapieżnych ludojadów, pożywienia im na tych wodach nie brakowało, a musiało ich być dużo, jeśli nawet przylądek dostał nazwę Tiburón.
Dalej granica lądowa biegnie łukiem trudno dostępnych gór, zwanych Sierra del Darien, i oddziela nie tyle Kolumbię od Panamy, co Amerykę Południową od Środkowej, a realną granicą międzypaństwową jest rzeka Atrato. Bagna. Tropikalny upał, choroby, w czasie budowy Kanału Panamskiego żółta febra, dziś malaria, dyzenteria wywoływana skażoną wodą, plagi wszelkiego rodzaju robactwa, moskity, komary i upał ciężki od wilgoci, obezwładniający.
Tylko wąski odcinek lądu dzieli tu dwa oceany, jeszcze krok i oto rozciąga się w całej swojej wspaniałości Pacyfik, morska granica zachodniej Kolumbii. Plaże są tutaj bezludne, dzikie, podmywane przez przypływy i gwałtowne burze. Zostają po nich wyrzucone na brzeg pnie olbrzymich drzew, czasem dokładnie odarte z kory, niemal oszlifowane, jakby wyszły z tartaku, a czasem wbite w mulisty piach plaży pazurami gałęzi czarnych - chociaż jeszcze niezupełnie martwych.
Łupiny orzechów kokosowych, nie wiadomo skąd niesione, tańczą na falach, do złudzenia przypominając wynurzające się głowy zniesionych na pełne morze pływaków. Mikroskopijne heheny tną gorzej od moskitów, ulatują całe chmury żółtych motyli niesionych wiatrem, pelikany patrolują wybrzeże na długości 1470 kilometrów, aż do lądowej granicy z Ekwadorem.
I tu pierwszy raz zastępują nam drogę Andy. Czterystukilometrowa granica przecina je czepiając się rzek, małej Mataje, dalej Río San Juan, Río San Miguel. Góry zlekceważyłyby ustanawiane przez ludzi linie graniczne.
Następny sąsiadujący z Kolumbią kraj, Peru, leży dosłownie za rzeką. Lewym brzegiem Putumayo, na przestrzeni tysiąca kilometrów, ciągnie się peruwiańsko-kolumbijska granica strzeżona pilnie z jednej i drugiej strony rzeki. Nie respektują jej tylko Indianie. Małe, wąskie czółna, lekkie jak liście rzucone na wielką rzekę, znają labirynt odnóg i kanałów łączący się w jedno olbrzymie rozlewisko krainy amazońskiej.
Gdyby ktoś ich zapytał, kim są - Kolumbijczykami czy Peruwiańczykami, a rozumieliby mowę pytającego, i tak nie umieliby odpowiedzieć na to pytanie. Są stąd, po prostu z tej puszczy, z tych rzek, nigdy nie widzieli miast poza małymi portami rzecznymi, wszystko im jedno, po której stronie granicy sprzedadzą swoje piękne wiązane hamaki czy wyplatane z palmowych włókien maty, na terenie którego kraju złowią ryby czy upolują zwierzynę, bo do dziś uważają, że ta ziemia, rzeki, drzewa - do nich należą.
Dalej zmieniają się tylko nazwy rzek. Na mapie granica z Brazylią, licząca przeszło półtora tysiąca kilometrów, wyznaczona jest prostymi liniami, co świadczy o jej umowności, ale nikomu jeszcze nie udało się w dziewiczej, amazońskiej puszczy i rozlewiskach rzecznych przeprowadzić realnej granicy.
Podobnie jest na granicy z Wenezuelą. Przeszło dwa tysiące kilometrów biegnie ona częściowo rzekami zmierzającymi już nie do Amazonki, lecz do drugiego potężnego akwenu - Orinoko, usianymi mnóstwem katarakt, częściowo zaś grzbietami gór Sierra Perija, aby zejść na płaszczyznę sawanny, zwanej llanos, rozległes krainy, gdzie ciągle jeszcze czas odmierzają powodzie i susze, jedynym pewnym środkiem lokomocji jest koń, a najważniejszymi umiejętnościami są nie pisanie i czytanie, lecz jazda konna, sprawne pływanie, łapanie dzikich koni na lasso, znaczenie bydła, wyprawianie skór.
Posuwając się tą granicą na północ (co jest możliwe wyłącznie w porach przejezdnych, kiedy nie pada), pod ołowianym niebem nabrziałym chmurami, z których sypią się nie przynoszące deszczu, suche błyskawice, w upale, w tumanach miałkiego kurzu podnoszonego z ziemi prostopadłymi korkociągami wirów, dobrniemy do wybrzeża Morza Karaibskiego i naszego punktu wyjściowego - zatoki Calaveras.
[A. Słowakiewicz, Warszawa 1985]

No hay comentarios.:

Publicar un comentario